Kilka (albo raczej kilkanaście) razy w roku zaczynam odczuwać nieodpartą potrzebę pojechania w góry i spędzania całych dni na szlakach w otoczeniu dzikiej przyrody. Najchętniej spakowałabym wtedy walizkę, zabrała wygodne buty trekkingowe i plecak i wsiadła w busa albo pociąg i pojechała tam, gdzie mnie ciągnie moja natura. Ah, i oczywiście ściągnęłabym moją mamę, aby mi towarzyszyła, bo nie wyobrażam sobie lepszego kompana do chodzenia po górach. Ponieważ jednak nie mogę pozwolić sobie na spełnianie tego typu potrzeb, za każdym razem, gdy mnie takie nachodzą, wracam wówczas do wspominania wyjazdów, które już odbyłam. Dzięki tysiącom zdjęć, które w ich trakcie robię z przyjemnością przypominam sobie te wszystkie emocje, które mi wtedy towarzyszyły. I mam pretekst, żeby napisać kilka słów na blogu, który zaniedbuję przez kilka miesięcy pomiędzy jednym, a drugim tekstem ;-)
Pewnego zimowego wieczoru, popijając gorącą herbatę, zgadałam się z kolegą, że w sumie fajnie byłoby gdzieś pojechać. Padło hasło - kaplica czaszek w miejscowości Kutná Hora w Czechach. Na mojej liście miejsc, które chcę zobaczyć akurat ta mieścina nigdy nie figurowała, nie wiedziałam nawet, gdzie jej szukać na mapie Czech. Odpaliliśmy Google, odnaleźliśmy to miejsce i ot tak zadecydowaliśmy - no dobra, jedźmy tam na weekend.
Moja fascynacja zorzami polarnymi zaczęła się, hm, bardzo dawno temu. Nie potrafię wytłumaczyć dlaczego te barwne cudo na niebie wywołuje u mnie aż takie emocje, faktem jest jednak, że z każdym kolejnym zdjęciem, które widzę na Facebooku, 500px czy innym serwisie fotograficznym, z każdym kolejnym filmem na Youtube czy Vimeo, moja obsesja na punkcie zórz polarnych nieustannie rośnie.
Dlatego ten wpis postanowiłam poświęcić temu niesamowitemu zjawisku na niebie, które mnie inspiruje i zachwyca. Poza tym nowy sezon zorzowy właśnie się rozpoczął, więc znowu zaczynam się skupiać na planowaniu kolejnego wyjazdu na północ Norwegii, gdzieś w okolice koła podbiegunowego, aby zobaczyć ten niezwykły spektakl na niebie ponownie.