Miasto usiane tulipanami czyli Oslo na wiosnę

O tym, że mam nieuleczalną obsesję na punkcie Norwegii wiedzą już chyba wszyscy moi znajomi. Prawie co dzień zasypuję swoją tablicę na Facebook'u jakimiś norweskimi newsami albo zdjęciami z przepięknych miejsc, które można zobaczyć w tym niesamowitym kraju. Dlatego, gdy zaczęłam planować wyjazd na majówkę nikogo nie zdziwił fakt, że celem mojej podróży była Norwegia, a konkretnie jej stolica i zarazem największe miasto - Oslo. Gdy byłam tu w styczniu z kolegą, mieliśmy raptem pół dnia na zwiedzenie miasta - tym razem postanowiłam, że 4 dni to absolutne minimum.

Na tę wyprawę postanowiłam zabrać moją mamę - aby mogła pokochać Norwegię tak samo jak ja i aby oswoiła się z miejscem, do którego zamierzam przeprowadzić się, mam nadzieję, w niedługiej przyszłości. Szukając tanich biletów lotniczych do Oslo ponownie odwiedziłam stronę linii Norwegian. Okazało się, że aby polecieć do Norwegii za naprawdę niewielkie pieniądze musiałam zmodyfikować odrobinę swoje plany wyjazdowe i majówkę urządziłam sobie z dwutygodniowym poślizgiem - opłaciło się, nawet bardzo - niski koszt lotu plus doskonała pogoda w cenie ;-)

Wylot miałyśmy z Warszawy, z lotniska Chopina do Oslo, na lotnisko Gardermoen. Przy odprawie zostałyśmy poinformowane o opóźnieniu naszego lotu - miałyśmy wylatywać o godzinie 22:00, tymczasem okazało się, że o tej godzinie nasz samolot dopiero wyleci z Oslo. Trudno, zdarza się, trzeba było czekać. Po 3 godzinach oczekiwania, przeczytaniu wszystkich czasopism, jakie miałam pod ręką i wysłuchaniu historii życia kilku pasażerów, również oczekujących na ten lot byłam już tak zmęczona, że jedyne, czego pragnęłam to znaleźć się w końcu na pokładzie samolotu. Dokładnie o 1:10 w nocy rozpoczęła się moja ulubiona część lotu czyli start ;-) Dwie godziny później byłam już w Norwegii.

Koszt lotu liniamii Norwegian: 371 zł w dwie strony od osoby (w tym z góry opłacony bagaż rejestrowany i rezerwacja miejsc).
Widok ze skoczni narciarskiej Holmenkollen

Ze względu na opóźnienie naszego lotu nie wyrobiłyśmy się na Flytoget Airport Express train, czyli specjalny pociąg jeżdżący pomiędzy lotniskiem Gardermoen, a miastem Drammen, znajdującym się 41 km na południowy zachód od Oslo. Na szczęście linie lotnicze zapewniły dojazd do centrum miasta busem Flybussen, który normalnie kursuje mniej więcej od godziny 6:00 rano, jednak ze względu na ten spory poślizg w lotach podstawiony został w nocy. Dojazd zajął około 40 minut (pociągiem byłoby dwa razy szybciej).

Koszt przejazdu w jedną stronę (dorośli): 200 NOK od osoby.

Po dotaraciu do Anker Hostel i zameldowaniu się na recepcji pragnęłam już tylko szybkiego prysznica i spać. Obudziłyśmy się kilka godzin później i wybrałyśmy na zwiedzanie miasta.

Koszt noclegu (5 dni): 2 520 NOK - łącznie za 2 osoby (przy czym jak teraz na spokojnie sobie to wszystko przeliczyłam to wyszło mi, że za mało zapłaciłam, bo powinno wyjść jakieś 800 NOK więcej - nie wiem jak naliczyli mi tę mniejszą kwotę).
Oslo - centrum miasta
Mieszkałyśmy w samym centrum, więc wszędzie było blisko. W pierwszej kolejności poszłyśmy zobaczyć Oslo Opera House znajdującą się w dzielnicy Bjørvika. Gmach Opery Norweskiej jest wizytówką miasta, a jednocześnie największym budynkiem w Norwegii, przeznaczonym na cele kultury. Odbywają się tu zarówno spektakle operowe, jak i inne wydarzenia kulturalne.
Budynek mieści trzy sceny i aż 1100 innych pomieszczeń. Po wejściu do środka, do wielkiego foyer – ogromnego otwartego pomieszczenia, mogłyśmy zauważyć minimalistyczny wystrój z kamienia, betonu, szkła i ogromnej ilości drewna. Tutaj znajdują się restauracje oraz miejsca do siedzenia, gdzie można poczekać na spektakl lub zwyczajnie odpocząć.
Z zewnątrz opera zbudowana jest z białego kamienia. Po stromym dachu budynku można spokojnie spacerować i podziwiać widoki miasta. Szkoda tylko, że dookoła odbywały się akurat dość spore remonty, które skutecznie psuły ładne widoki.
Oslo Opera House
Oslo Opera House - wnętrza
Pogoda tego dnia była pochmurna, co w połączeniu z małą ilością snu, zmęczeniem i brakiem śniadania powodowało, że ochota na cokolwiek spadła u mnie dość drastycznie. A ponieważ jak powszechnie wiadomo jedzenie daje radość, więc poszłyśmy coś zjeść. Będąc w Norwegii nie wyobrażam sobie, żeby nie spróbować lokalnych potraw. Mój ulubiony łosoś smakował wyśmienicie - naprawdę nie wiem jak to się dzieje, ale ten sam łosoś w Norwegii smakuje dziesięć razy lepiej niż w Polsce. Innego dnia spróbowałam mięsa renifera - dość specyficzne, ale mi smakowało. Warty wspomnienia był również przysmak na słodko - coś pomiędzy wafelkiem, naleśnikiem, a gofrem, podawany z dżemem, świeżymi owocami i przepysznym norweskim brązowym serem Gudbrandsdalsost. Pierwszy raz go spróbowałam i nie potrafię porównać jego smaku do jakiegokolwiek innego sera, jednak z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że był wyśmienity - przywiozłam go sobie z resztą do Polski (500 g w hipermarkecie Kiwi kosztuje 48 NOK). Najfajniejsze w nim jest to, że można go jeść w wersji na słodko i na słono.
Najlepsze danie na obiad w Norwegii? Łosoś norweski oczywiście!
Wafel z dżemem, owocami i norweskim brązowym serem Gudbrandsdalsost
Po pysznym posiłku humor poprawił mi się maksymalnie, zniknęło zmęcznenie i nawet pogoda zaczęła sie polepszać ;-) Spacerując po centrum miasta i nabrzeżu jedna rzecz szczególnie rzuca się w oczy - tulipany i bratki, setki, ba, tysiące kwiatów posadzonych wszędzie tam, gdzie tylko znajdzie się odrobina wolnej przestrzeni. Wygląda to bajecznie, choć przez tą ilość tulipanów w pewnym momencie poczułam się jakbym była w Holandii, a nie w Norwegii. Serio, to miasto utonęło w morzu tulipanów - wiosna zapanowała w mieście.
Miasto usiane tulipanami - Oslo wiosną
Miasto usiane tulipanami - Oslo wiosną
Dotarłyśmy do Karl Johans gate i wspaniałego gmachu Stortinget, czyli budynku parlamentu norweskiego, który został otwarty w 1866 roku. Mieści się tu jednoizbowy parlament Norwegii oraz część biur rządowych. Jeśli do tego momentu ktokolwiek mógłby mieć wątpliwości, w jakim kraju się znajduje, to ta ilość norweskich flag zupełnie je rozwiewa.
Gmach Stortinget, czyli budynku parlamentu norweskiego
Pałac Królewski w Oslo
Pospacerowałyśmy jeszcze po centrum Oslo, a ja nie potrafiłam przestać się zachwycać tymi wszystkimi pięknymi kamienicami, urokliwymi uliczkami i atmosferą tego miasta. Mała ilość snu niebawem dała się nam dość mocno we znaki, więc postanowiłyśmy wrócić do hostelu i jednak trochę odpocząć.

Drugiego dnia naszego pobytu w Oslo w pierwszej kolejności zaopatrzyłyśmy się w Oslo Pass, czyli kartę, która umożliwia wygodne i tanie zwiedzanie miasta. Jest to o tyle fantastyczne rozwiązanie, że w cenę wchodzi transport całą komunikacją miejską (autobusy, tramwaje, metro, łodzie) w obrębie 1 i 2 strefy, bezpłatny wstęp do wszystkich muzeów oraz zniżki w niektórych restauracjach. My zaopatrzyłyśmy się w karty 72 godzinne, jako, że miałyśmy przed sobą pełne 3 dni zwiedzania. Ktoś to naprawdę dobrze wykombinował, bo jak podliczyłam później, ile musiałabym wydać na transport i wstępy do muzeów to wyszła mi kwota co najmniej dwukrotnie wyższa, więc polecam zakup Oslo Pass - zwyczajnie się opłaca (będę podawała kwoty pojedynczych wejściówek do poszczególnych muzeów, dla porównania). Karta do nabycia w wielu punktach sprzedaży, m.in. w centrum informacji turystycznej, hotelach, hostelach, niektórych muzeach, itd. Generalnie nie powinniście mieć problemu z jej kupieniem.

Koszt karty na 72 godziny (dorośli): 535 NOK

Po zaopatrzeniu się w Oslo Pass wsiadłyśmy w linię metra oznaczoną numerem 1 i wybrałyśmy się do Holmenkollen. Dojazd zajmuje około 30 minut, na szczęście w trakcie podróży nie ogląda się ścian tunelu metra, bo jedzie ono przez większość czasu na powierzchni ziemi. A ponieważ skocznia narciarska znajduje się na wzniesieniu, więc podczas dojazdu na miejsce można podziwiać wspaniałą panoramę miasta.
Holmenkollen - sportowe centrum miasta
Gdy dotarłyśmy do wyznaczonej stacji pozostało jedynie wdrapać się jakieś 500 metrów pod górę - spokojnie, do skoczni prowadzi asfaltowa droga, więc bez problemu można się tu dostać.

Skocznia narciarska Holmenkollbakken (bo tak brzmi jej właściwa nazwa, choć powszechnie nazywana jest Holmenkollen, od regionu, w którym się znajduje) jest najbardziej nowoczesnym sportowym obiektem na świecie. Otwarta została w marcu 2010 roku, zaprojektowana przez znanych architektów, a wykonana ze stali i betonu. Jej wysokość to około 60 metrów.
W pomieszczeniach skoczni znajduje się muzeum narciarstwa, otwarte w 1923 roku, w którym przedstawiona została historia narciarstwa, a także historia wypraw polarnych Fridtjofa Nansena i Roalda Amundsena.
Wieża skoczni narciarskiej została udostępniona turystom, dzięki czemu z jej szczytu można podziwiać przepiękny widok na Oslofjord i samo Oslo.

Bilet wstępu (dorośli): 120 NOK
Z Oslo Pass: wstęp wolny, wliczony w cenę karty
Holmenkollen - muzeum narciarstwa
Holmenkollen - muzeum narciarstwa
Wspaniała skocznia narciarska Holmenkollbakken
Wspaniała skocznia narciarska Holmenkollbakken
Zwiedzanie skoczni i muzeum narciarstwa zajęło nam sporo czasu, więc nie zwlekając wsiadłyśmy w metro i pojechałyśmy w kolejne miejsce, które jest obowiązkową atrakcją do zobaczenia w Oslo - park Vigelanda. Znajduje się tutaj 212 rzeźb z brązu i granitu, przedstawiających prawie 600 postaci ludzkich w różnych sytuacjach. Jednak najbardziej charakterystyczną i popularną rzeźbą jest ponad czternastometrowy Monolitten. Kolumna została zbudowana z jednej bryły kamienia i mieści się na niej aż 121 postaci ludzkich. Autorem wszystkich tych rzeźb jest Gustaw Vigeand, który samodzielnie tworzył makiety w naturalnych rozmiarach, jednak rzeźbienie pozostawiał gronu uzdolnionych rzemieślników.
Układ całego terenu z rozległymi trawnikami i długimi prostymi alejami również został zaprojektowany przez Vigelanda. Urządzenie parku zajęło kilka lat, ale efekt jest niesamowity. I podobnie jak w całym mieście, tak i tu, wiosną królują tulipany.

Miałam okazję być tu krótką chwilę również zimą, gdy wracaliśmy z kolegą z Tromsø i muszę przyznać, że to miejsce zachwyca o każdej porze roku. Pokryty śniegiem park wyglądał jak z bajki, natomiast teraz, gdy zakwitły kwiaty, trawa się zazieleniła i zamiast pokrywy śnieżnej mogłyśmy podziwiać piękny staw, przecięty mostem ozdobionym rzeźbami, moim zachwytom nie było końca. Park Vigelanda jest wspaniałym miejscem, w którym można usiąść, poczytać, odpocząć i przyjemnie spędzić czas - nic więc dziwnego, że jest tak oblegany przez mieszkańców Oslo ;-) Dla porównania wrzucam zdjęcia zimowe i wiosenne.
Rzeźby w Parku Vigelanda zimą
Park Vigelanda wiosną
Park Vigelanda zimą
Park Vigelanda wiosną
Rzeźby w Parku Vigelanda zimą
Park Vigelanda wiosną
Park Vigelanda zimą
Jeśli zdążycie, zapewne warto wybrać się do umiejscowionego w pobliżu parku muzeum Vigelanda, w którym znajdują się pełnowymiarowe gipsowe odlewy późniejszych prac artysty, stworzonych z brązu i granitu. Nam niestety się nie udało tam zajrzeć, bo było już grubo po 19:00 i muzeum było nieczynne.

Chociaż miałam wielką ochotę zostać tu do nocy, miałyśmy w planach odwiedzenie jeszcze kilku miejsc, więc wsiadłyśmy w tramwaj i pojechałyśmy na nabrzeże, żeby zwiedzić twierdzę Akershus. Jest to jedno z najstarszych i najpiękniejszych miejsc dziedzictwa kulturowego w Norwegii. Zamek Akershus od wieków pełnił rolę siedziby królów norweskich i był ośrodkiem władzy. Akershus jest do dzisiaj miejscem uroczystości państwowych organizowanych przez władze Norwegii oraz główną siedzibą tamtejszego rządu. Również tutaj mieści się mauzoleum norweskiej rodziny królewskiej.
Na terenie fortyfikacji, na tyłach twierdzy Akershus ulokowano w ceglanym budynku Muzeum Sił Zbrojnych. Można w nim prześledzić historię militarną Norwegii od najdawniejszych czasów aż do II wojny światowej.

Byłam tu i zimą i wiosną, zatem ponownie zdjęcia z obu wyjazdów dla porównania ;-)
Twierdza Akershus wiosną
Twierdza Akershus zimą
Twierdza Akershus wiosną
Twierdza Akershus zimą
Twierdza Akershus zimą
Obok twierdzy Akershus znajduje się Oslo rådhus, czyli ratusz miejski. Tutaj swoją siedzibę mają władze miasta. Znaczenie tej budowli podkreślane jest szczególnie 10 grudnia każdego roku, bowiem odbywa się tu ceremonia wręczenia pokojowej Nagrody Nobla. W budynku znajduje się galeria sztuki oraz pomieszczenia biurowe. Charakterystyczne dla tego budynku są dwie wieże, w których umieszczone zostały dzwony, początkowo tylko cztery, natomiast obecnie jest ich tam blisko pięćdziesiąt. Biją co godzinę od 7:00 rano do północy. Z tego miejsca roztacza się również fantastyczny widok na Oslofjord, a ratusz położony jest dokładnie na jego końcu.
Oslo rådhus, czyli ratusz miejski
Oslo rådhus, czyli ratusz miejski
Godzina 22:08 - nocy nie stwierdzono ;-)
Widok na nabrzeże i luksusową dzielnicę Aker Brygge
Spacerując dalej wzdłuż nabrzeża trafiamy w końcu do najdroższej i ociekającej wręcz prestiżem dzielnicy Oslo - Aker Brygge z luksusowymi apartamentowcami. Naprawdę - szczęka opada. Ta część miasta wygląda tak nowocześnie, pięknie i drogo, że brakuje mi słów, żeby opisać jak odległe, nawet w sferze marzeń jest dla mnie zamieszkanie w takim miejscu. Widok na przystań z zakotwiczonymi tu jachtami i Oslofjord zapiera dech. Życie toczy się tu 24 godziny na dobę, kafejki i restauracje są zawsze wypełnione po brzegi i dopiero tutaj czuć jak bogatym krajem jest Norwegia.

Na końcu nabrzeża znajduje się natomiast architektoniczna perełka Oslo - Astrup Fearnley Museet czyli muzeum sztuki nowoczesnej. Mieści się ono na powierzchni 7 tysięcy metrów kwadratowych i złożone jest z dwóch połączonych budynków, zbudowanych ze szkła, stali i drewna. Swoim wyglądem przypomina żagiel.

Bilet wstępu (dorośli): 100 NOK
Oslo Pass: wstęp wolny, wliczony w cenę karty

Jeśli będziecie mieć okazję odwiedzić Oslo, koniecznie zajrzyjcie do tej części miasta, by choć na chwilę poczuć zapach luksusu i bogatego życia.
Astrup Fearnley Museet czyli muzeum sztuki nowoczesnej
Nabrzeże jachtowe w dzielnicy Aker Brygge
Trzeci dzień naszego pobytu w Oslo był dniem szczególnym dla wszystkich mieszkańców Norwegii. 17 maja jest bowiem Świętem Konstytucji Norwegii z 1814 roku i wierzcie mi lub nie - nie ma chyba drugiego kraju na świecie, który by tak radośnie i hucznie obchodził swoje święto narodowe. Tego dnia dopiero mogłyśmy się przekonać, że Oslo to miasto całkiem liczne w mieszkańców, tłumy ludzi na ulicach nawet mnie zaskoczyły, choć wydawało mi się, że mieszkając w Warszawie coś o tłumie wiem.
Zorganizowanych było mnóstwo pochodów, a połowa mieszkańców przywdziała regionalne stroje ludowe i maszerowała w rytmie orkiestrowej muzyki. Widok tych kolorowych strojów, kotylionów i wstążek w barwach narodowych oraz niezliczonej ilości norweskich flag pokazał, że 17 maja jest prawdziwym świętem norweskiej tradycji i historii. Chyba nigdy w życiu nie widziałam, aby narodowe święto obchodzone było z taką radością i w atmosferze doskonałej zabawy.

Dodatkowo tego dnia obchodzone jest jeszcze święto Russ - uczniowie mogą uczcić wtedy zakończenie trzynastoletniej edukacji szkolnej. I pomimo, że świętowanie trwa praktycznie od początku maja to swoją kulminację ma właśnie w dniu święta narodowego. Tego dnia panuje naprawdę duża swoboda, alkohol przelewa się litrami, dozwolone jest picie w miejscach publicznych, a zabawa trwa od rana do późnego wieczora, albo nawet do ranka następnego dnia.
Bardzo się cieszę, że mój wyjazd zahaczał właśnie o tak ważne norweskie święto, bo poczucie tej atmosfery i wszechogarniającej radości było na wagę złota. Jedynym minusem tego dnia był fakt, że wszystkie muzea były nieczynne, więc nie mogłam wykorzystać mojej Oslo Pass (jak się później okazało, tego jednego dnia mi zabrakło, aby obskoczyć część z interesujących mnie muzeów).
Święto Konstytucji Norwegii
Święto Konstytucji Norwegii
Późnym wieczorem (czytaj po 22:00, bo o tej godzinie nadal jest jasno!) wybrałyśmy się w miejsce, w którym zrobienie zdjęć planowałam od momentu, gdy w ogóle zaczęłam myśleć o wyjeździe do Oslo. Chciałam sfotografować dwie rzeczy - Operę oraz budynki Barcode nocą. Te drugie nazywane są norweskim Manhattanem - i nie bez powodu, położone nad wodą, w poprzemysłowej części fiordu Bjørvika nowoczesne biurowce, swoim wyglądem przypominają charakterystyczne dla amerykańskich metropolii dzielnice. Całość projektu ma zostać ukończona pod koniec 2015 roku. A ze względu na bliskość Opery Narodowej kompleks budynków znany jest także pod nazwą Opera Kvarteret.
Budynki Barcode / OperaKvarteret nocą
Budynki Barcode / OperaKvarteret nocą
Oslo Opera House nocą
Oslo Opera House nocą
Oslo Opera House nocą
Czwartego dnia zaplanowałyśmy wyprawę na półwysep Bygdøy. Chciałyśmy odwiedzić tam trzy muzea - Norweskie Muzeum Ludowe, Muzeum Łodzi Wikingów oraz Muzeum Fram. Ostatecznie udało nam się odwiedzić dwa z tych muzeów - są one na tyle rozbudowane, że zwyczajnie nie wyrobiłyśmy się w czasie z zobaczeniem wszystkiego, pomimo, że wstałyśmy wcześnie rano, żeby jak najwięcej czasu poświęcić na zwiedzanie.

W pierwszej kolejności udałyśmy się do Norsk Folkemuseum czyli muzeum ludowego i skansenu, jednego z największych w Europie. Muzeum zostało założone w 1894 roku przez bibliotekarza i historyka, Hansa Aalla i znajduje się w nim 155 budynków, w których zgromadzono eksponaty z norweskich wsi i miast, głównie z okresu od siedemnastego do dziewiętnastego wieku. Wszystkie budynki pogrupowane są według regionów, a w ich wnętrzach prezentowane są tradycyjne stroje, wyroby rzemiosła artystycznego, czy przedmioty codziennego użytku.
Warto także zwrócić uwagę na Gol stavkirke czyli kościół klepkowy z Gol, który powstał około 1212 roku, a przeniesiony został do Bygdøy w 1884 roku.

Bilet wstępu (dorośli): 110 NOK
Oslo Pass: wstęp wolny, wliczony w cenę karty
Norweskie Muzeum Ludowe
Gol stavkirke czyli kościół klepkowy z Gol
Po kilku godzinach spędzonych w Norsk Folkemuseum wybrałyśmy się do kolejnej atrakcji tego regionu czyli Frammuseet - muzeum ekspedycji polarnych. Tym muzeum byłam szczególnie zaciekawiona, zwłaszcza pamiętając muzea o tej tematyce w Tromsø. Mieści się tutaj najsłynniejszy statek polarny Fram, na którego pokład można swobodnie wejść i przekonać się jak norwescy polarni podrożnicy przetrwali na takim statku. Statek służył w polarnych wyprawach m.in. Fridfjoda Nansena (1893-1896), Otto Sverdrupa (1898-1902) i Roalda Amundsena (1910-1912), wielkich odkrywców norweskich. Muzeum powstało 1936 roku.

I przy okazji tego muzeum krótka sytuacyjna anegdotka. Stoimy sobie z mamą przy jakimś eksponacie i rozmawiamy po polsku. Zagadała do nas kobietka, jak się okazało również Polka. Zaśmiałam się, że przyjechałam do Norwegii, a zamiast Norwegów spotykam samych Polaków, po czym za plecami słyszę:
- My też jesteśmy z Polski!
- I my też - odzywa się grupa stojąca przede mną.
- I myyy teeeż Polaaacyyy! - słyszę kolejną osobę śmiejącą się z sytuacji.
Okazało się, że na powierzchni 10 metrów kwadratowych otaczało mnie około 10 osób z Polski. Mówię Wam, w tej Norwegii na każdym kroku trafia się na rodaków ;-)
Frammuseet - muzeum ekspedycji polarnych
Frammuseet - muzeum ekspedycji polarnych
Fajną rzeczą w tym muzeum (przynajmniej dla mnie) było wydzielone pomieszczenie, w którym przedstawiono "czarny scenariusz" takiej polarnej wyprawy. Z zewnątrz na ścianie porozwieszane były ostrzeżenia oraz zielony przycisk otwierający drzwi do pomieszczenia. Zajrzałam do środka, poczułam powiew chłodu i rzecz jasna weszłam. Dochodziły stąd dziwne dźwięki, temperatura była niższa o kilkanaście stopni niż w pozostałej części muzeum, w środku panowała ciemność i generalnie wyglądało to dość mrocznie. Przed sobą miałam małą kajutę z piętrowym łóżkiem, na której leżeli zakażeni jakąś dziwną chorobą podróżnicy (tak naprawdę manekiny, ale wyglądały dość realistycznie). Dalej prowadził lodowy tunel, przez który próbował się przedrzeć niedźwiedź polarny, pełno było szczątków ludzkich (typu oko w lodzie, krew, fragmenty kości, itp.). Dotarłyśmy do drzwi i po ich otwarciu znowu znalazłyśmy się w podstawowej części muzeum ;-) Szkoda, że ta mroźna kabina była taka niewielka, bo pomimo, że wyglądało to wszystko dość przerażająco, to ja akurat lubię takie atrakcje. Z drugiej strony dało to trochę do myślenia, bo wyobraźcie sobie sytuację, w której jesteście na wyprawie badawczej gdzieś na Arktyce, pozostawieni niemalże sami sobie i nagle wśród załogi wybucha jakaś zakaźna epidemia. Takie obrazki chyba każdy woli oglądać tylko w muzeum.

Bilet wstępu (dorośli): 80 NOK
Oslo Pass: wstęp wolny, wliczony w cenę karty
Frammuseet - muzeum ekspedycji polarnych
Obok muzeum Fram znajduje się jeszcze Norsk Maritimt Museum (Norweskie Muzeum Morskie), więc będąc już na miejscu od razu i tu zajrzałyśmy. Zostało ono założone w 1914 roku, a sam budynek zdobył nawet architektoniczną nagrodę. W środku znajdują się eksponaty dotyczące kultury wybrzeża oraz historii morskiej. Ogólnie rzecz ujmując dominują tu statki, dużo statków, a raczej ich pomniejszonych modeli. Miejsce całkiem fajne jako dodatkowa atrakcja, natomiast w jakieś szczególne zachwyty nad tym muzeum nie popadłam i raczej nie wpisałabym go jako obowiązkowy punkt na trasie zwiedzania Oslo i okolic.

Bilet wstępu (dorośli): 80 NOK
Oslo Pass: wstęp wolny, wliczony w cenę karty
Półwysep Bygdøy
Wymęczone ganianiem po muzeach pojechałyśmy w końcu do centrum miasta, w okolicę Opery Narodowej - zadowolona z efektów nocnego fotografowania budynków Barcode, chciałam mieć jeszcze dzienną wersję zdjęć. Chciałam to mam, efekty poniżej ;-)
Budynki Barcode / OperaKvarteret w dzień
Budynki Barcode / OperaKvarteret w dzień
Kolejny, piąty dzień pobytu w Oslo był zarazem naszym ostatnim. Nie zaplanowałyśmy już żadnego konkretnego zwiedzania, bo o godzinie 11:00 trzeba było się wymeldować z hostelu i z ciężkimi walizkami nie miałyśmy ochoty się włóczyć po mieście. Żeby jednak zapamiętać Oslo z jak najlepszej strony i nie siedzieć na dworcu czekając na pociąg na lotnisko (lub na lotnisku czekając na samolot), poszłyśmy do Opery Narodowej. Usiadłyśmy na dachu i tam, korzystając z przepięknej pogody, spędzałyśmy miło czas czekając na moment, gdy już na lotnisko pojechać trzeba będzie.

Do Oslo Gardermoen dostałyśmy się regionalnym pociągiem (generalnie dojazd do i z lotniska jest świetnie zorganizowany, w ciągu dnia, w każdej godzinie jeżdżą 2 pociągi regionalne oraz kilka pociągów ekspresowej kolei) - jest on tańszy niż Flytoget Airport Express train, a jedzie raptem 3 minuty dłużej.

Cena biletu (dorośli): 90 NOK

A później już odprawa, oczekiwanie na samolot, lot (widoki z góry były super, żałuję, że zdjęcia robiłam tylko telefonem) i o 21:30 wróciłyśmy do rzeczywistości i wylądowałyśmy w Warszawie.

Podsumowując: 4 dni to za mało na zobaczenie wszystkiego co oferuje Oslo i jego okolice! Napewno jeszcze kiedyś tu wrócę, ale póki co na liście moich norweskich podbojów czeka Bergen i niesamowite Lofoten Islands ;-)

Agnieszka

Logika zaprowadzi cię z punku A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. - Albert Einstein

0 komentarze: